Relacje

Obóz przelotowy w Ostrowie Wielkopolskim 
O możliwości wyjazdu na obóz szybowcowy dowiedziałem się będąc jeszcze na poligonie gdzie oddając się ciężkiemu szkoleniu taktycznemu tylko marzyłem o tym by wreszcie oderwać się od ziemi.
W ostatnich dniach w ogóle nie mogłem się skupić bo z widokiem pięknych cumulusów nad sobą myślami byłem daleko od Jagodnego. Z kolegami którzy podzielają moja pasje kłóciliśmy się o to jakie danego dnia są podstawy czy gdzie można by było lecieć.
I wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień, dzień wyjazdu do Ostrowa Wielkopolskiego. Jeszcze w drodze moje emocje trochę opadły gdy po sprawdzeniu prognozy świadomy byłem że plany mogą się trochę pokrzyżować.
Niestety icm tym razem się nie mylił. Rano zastałem pełne pokrycie nieba które dawało znać, że lada chwila będzie lać. Trudno, trzeba będzie jeszcze trochę poczeka. Przynajmniej był czas by na spokojnie pouzupełniać dokumenty. Następny dzień nie przyniósł sporo poprawy tak samo jak kolejny. Moja cierpliwość powoli się kończyła. Całe dnie poświęcałem studiowaniu podręczników pilotażu i książek od meteorologii i oczywiście na co godzinnym sprawdzaniu prognozy pogody bo może coś się przetrze albo przejdzie bokiem. Bezowocnie. Pokryta była cała Europa od Francji po, co ciekawe, południk przebiegający mniej więcej w okolicach łodzi więc gdy nad moją głową widziałem tylko szarość nieba to kolega latający w Zamościu przysyłał zdjęcia pięknych cumulusów czym nadwyrężał mój przeważnie stoicki spokój.
Wreszcie. Jest nadzieja następny dzień czyli wtorek ma być właśnie tym. Rankiem rewelacji nie było ale warunki były na tyle dobre ze była podstawa do wystawienia . Udało mi się zrobić ktp i parę kręgów piratem i to wystarczyło by przypomnieć sobie po co cały ten trud.
Teraz już tylko czekać na termikę, która nadejść nie chciała. A jedyny kontakt z szybowcem na który można było liczyć to ten podczas podczepiania liny i wypuszczania go trzymając za końcówkę. Niestety do wieczora nic w powietrzu nie chciało się pojawić. Środa nie napawała nas optymizmem i do końca dnia było kiepsko.
W czwartek i piątek udało się w słabiutkiej termice i niskich podstawach zaczepić na 2h co i tak było dobrym osiągnięciem w tych warunkach.

No i sobota która zrewanżowała kaprysy pogody w poprzednich dniach. Od rana było bezchmurne niebo a wilgotność właściwa. O godzinie dziesiątej wszystkie szybowce już stały na starcie i gotowe były do walki o chwałę.  Na lotnisku gdzie przez poprzednie dni byli tylko desperaci mojego pokroju był ogromny ruch i poruszenie. Skoczkowie skakali już od wczesnego poranka, samolociarze organizowali rajd , na północy rozkładali się „glajciarze” czyli piloci motolotni, obok nich swymi makietami latali modelarze, pod aeroklubem odbywały się szkolenia na drony no i oczywiście byliśmy jeszcze my dzielni szybownicy. Krótko mówiąc wszyscy chcieli wykorzystać nadchodząca piękną pogodę.
Pierwsze cumulusy pojawiły się na wschodzie około godziny 10 30. O godzinie 12 było już ich na tyle by pierwsi mogli startować. Pomimo dwóch samolotów holujących wystartowałem dopiero około godziny 13. Podstawy miały wysokość maksymalnie 1700 m co wystarczało mi w zupełności by być w powietrzu 4 godziny 30 min. W powietrzu było około 9 szybowców więc o robieniu zdjęć nie myślałem mając w głowie kilka nieszczęść z poprzednich lat. Lądowałem z ogromnym uśmiechem na ustach chociaż nie było to pięć godzin ani diamentowy przelot ja byłem zadowolony.
Na niedziele przewidywana była blaszka, patelnia czy po prostu termika bezchmurna. Był to pierwszy dzień ogromnych upałów temperatura dochodziła 33 stopni Celsjusza i od rana upał był mocno uciążliwy. Ale wystartowaliśmy na 2 godziny bo termika ucichła a wiatr nie pozwalał na normalne krążenie bo mocno odpychał od lotniska. I to niestety był koniec latania w lipcu.
Ja jednak do Dęblina odjeżdżałem z uśmiechem na ustach. Wyjazd był organizowany z zamiarem dopracowania techniki centrowania, pierwszych dalszych przelotów pod okiem instruktorów i wielu innych rzeczy które miały sprawić bym stał się lepszym szybownikiem i pilotem.

tekst: Tomasz Motylewski

Obóz szybowcowy w Lisich Kątach

     Atmosfera, położenie, duża ilość sprzętu oraz fakt, że wielu czołowych szybowników w Polsce tutaj stawiało swoje pierwsze kroki, sprawiło, że po raz trzeci od kiedy jestem członkiem szybowcowego koła naukowego udałem się na przelotowy obóz szybowcowy do lisich kątów. 
   Jako pilot z niewielkim nalotem w czasie obozu chciałem przede wszystkim nabrać doświadczenia w wykonywaniu przelotów termicznych, tak, aby po lotach metodycznych z instruktorem rozpocząć samodzielne latanie na trasy. Jednak, zanim mógłbym zacząć planować trasy musiałem rozpocząć swoją wyprawę od lotów wznawiających, kręgów, oraz samodzielnej termiki, żeby nadgonić zaległości po prawie rocznej przerwie w lataniu od ostatniego obozu w maju.
     
Do lisich kątów przyjechałem w poniedziałek 20.03 i pogoda którą zastałem nie napawała optymizmem – lotnisko znajdowało się w strefie okludujących się frontów atmosferycznych związanych z zatoką niskiego ciśnienia obecną nad polską. Zachmurzenie, opady i ograniczona widzialność, to wszystko sprawiło, że pierwszy dzień swojego obozu poświęciłem na załatwianie formalności i oglądanie prognozy na nadchodzący tydzień. Z nadzieją na cudowne rozpogodzenie czekałem na to co przyniosą kolejne dni.
     Wtorek to kontynuacja pogody z poprzedniego dnia, ciepłe powietrze polarno-morskie, oraz pofalowany front atmosferyczny sprawiał, że kolejny raz myśli o lataniu musiałem odłożyć na następny dzień. Niskie chmury warstwowe i przelotne opady sprzyjały dyskusjom w sali wykładowej ze starszymi lotnikami, którzy z chęcią dzielili się swoim lotniczym doświadczeniem, tak, że czas do środy minął mi bardzo szybko.
     Środa 22.03 przywitała mnie długo oczekiwaną poprawą pogody. Dzięki napływającym chłodnym polarno-morskim masom powietrza wraz z wyżem z centrum nad Mazowszem w końcu pojawiała się nadzieja na wzbicie się w powietrze. Delikatny wiatr w osi pasa, brak turbulencji w powietrzu i wysokie cirrusy, które zastąpiły deszczowe stratusy – to wszystko tworzyło idealne warunki do wznowienia się za samolotem. Jedynym dostępnym dwumiejscowym szybowcem był poczciwy Bocian, a jako że całe moje dotychczasowe szkolenie przebiegało na Puchaczu, to loty po kręgu połączyłem z laszowaniem nowego typu.  Miałem okazję przećwiczyć po prawie roku przerwy sytuacje awaryjne związane z zerwaniem liny podczas startu. Niestety brak cumulusów, oraz noszenia rzędu 0-0,5m/s nie pozostawiały złudzeń na jakikolwiek dłuższy lot tego dnia. Mimo to, loty na lotnisku dostępnym praktycznie tylko do mojej dyspozycji, oraz optymistyczne prognozy na weekend sprawiły, że następne dni mogły być tylko lepsze. Pojawienie się wyciągarki pod koniec tygodnia umożliwiło mi zmianę sposobu startu, lecz jak na złość każdy lot wciąż kończył się wykonaniem kręgu i lądowaniem. Cumulusy skutecznie omijały teren lotniska, a złudne noszenia pozwalały wydłużyć loty raptem o kilka minut.

     Przed samym wyjazdem do Dęblina wyż na terenie północnej polski przyniósł długo wyczekiwane szlaki utrzymujących się przez cały dzień cumulusów, pod którymi noszenia dochodziły nawet do 4,5m/s. Trudno było przepuścić taką okazję na polatanie i zaraz po odprawie ruszyłem do szybowca, aby 'powisieć' trochę w powietrzu. Podstawy chmur sięgały 1900m tworząc cumulusowe szlaki pozwalające na dalekie przeloty. Poczciwy bocian nie pozwalał co prawda na zapuszczenie się na większą odległość od lotniska, natomiast był świetnym wyborem do pierwszego lotu termicznego po przerwie i treningu centrowania kominów. Po 2 godzinnym locie z żalem opuściłem lotnisko i ruszyłem w drogę powrotną, z nadzieją, że jeszcze w tym roku wrócę w to samo miejsce.
     Chciałbym serdecznie podziękować pułkownikowi Andrzejowi Jaworskiemu za duże wsparcie i pomoc przy organizowaniu mojego wyjazdu.

tekst: Andrzej Milke
Żarowy obóz falowo-żaglowy :)
       
            Zgodnie z tradycją, zespół Szybowcowego Koła Naukowego Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych i w tym roku odwiedził kolebkę polskiego szybownictwa. Jest to obowiązkowa pozycja w naszym kalendarzu sportowym na sezon. To właśnie na zboczach szczytów pasma Żar-Kiczera, polscy piloci  nie tylko stawiali swoje pierwsze lotnicze kroki ucząc się podstaw latania, ale także porywali się na wielogodzinne żeglowanie oraz wyczynowe wyprawy.
            Przedstawiciele koła, a zarazem czołowi zawodnicy  sezonów 2015/16 - Łukasz Sokołowski oraz Piotrek Ciołko do Międzybrodzia Żywieckiego dotarli już w sobotę 29.10. Wcześniejszy przyjazd pozwolił na dopięcie wszystkich formalności przed dotarciem reszty grupy, a lotnicze szczęście i przychylność natury sprawiła, że  w niedziele obaj piloci po wykonaniu lotów sprawdzających z instruktorem do końca dnia mieli przyjemność napawać wzrok pięknem jesiennych krajobrazów. W powietrzu tego dnia góra Żar gościła około 14 szybowców.
            Kolejni piloci na miejscu pojawiali się w niedziele wieczorem. Dobre prognozy na następny dzień oraz pragnienie latania spotęgowane opowiadaniami kolegów z udanego dnia lotnego sprawiły, że każdy ze zniecierpliwieniem oczekiwał jutra.
            Poniedziałek przywitał nas umiarkowanie żywym południowo-zachodnim wiaterkiem o prędkości około 1,5m/s, który szczęśliwie z każdą chwilą się wzmagał. Szybowce już wyhangarowane, uzbrojone, sprzęt na miejscu, instruktor-jest! Szybka odprawa, rozdzielenie sprzętu i... czekamy na wiatr. Kierunek jasno wskazuje na żagiel na Jaworzynie, ale prędkość... Wahające się 2-3m/s nie pozwalały jeszcze na rozsądne latanie, musimy troszkę poczekać. Po dłuższej chwili, około godziny 12 wiatr się wzmógł tak, że pierwszy zespół ruszył śmiało w stronę Jaworzyny. Kilka esów i już szybowiec wyczepiony. Warunki nie rozpieszczały, ale pozwalały na wykonanie dobrych lotów z instruktorem. Żagiel oferował noszenia nawet do 1,5m/s, ale tylko krótka część zbocza pracowała wystarczająco dobrze by pozostać w powietrzu. Wszystkie szybowce esowały ciasno po zboczu by jak najskuteczniej wykorzystać obszar najlepszego noszenia. Zachmurzenie oraz słabnące wraz z wysokością warunki sprawiały, że maksymalna wysokość jaką udało się osiągnąć to 750 metrów. Tego dnia już cała obecna załoga miała wykonane LSy, wpisy do książek i pozostało tylko czekać na pogodę.
            Poza dniem nielotnym 1.11 prawie do samego końca tygodnia pogoda nam nie sprzyjała. Duża wilgotność, słaby wiatr, opady deszczu a nawet śniegu spowodowały, że o lataniu mogliśmy pomarzyć dopiero w piątek.
            Piątek 04.11 przywitał nas zdecydowaną poprawą pogody. Od porannych godzin na niebie pojawiło się słońce , a południowo-zachodni wiatr o przyzwoitej sile 4 m/s dawał nadzieję na ‘pobujanie się’ na żaglu lub słabą falę. Około godziny 9 optymistycznie zameldowaliśmy się pod hangarami gotowi do lotów. Niestety, trzeba było wziąć pod uwagę również stan pasa, który po dwudniowych opadach był nieco grząski, chociaż według nas wystarczający do naszych operacji ;) Mimo to, ostatnie słowo należy do zarządzającego lotami i tym razem po kilku ‘naradach’ niestety musieliśmy obejść się ze smakiem. Pocieszający był jednak fakt, że następny dzień był prognozowany na jedną z mocniejszych pogód w tym sezonie falowym.
           
Sobota na Żarze jak się okazało od wczesnych godzin porannych przyciągnęła wielu szybowników z kraju. Gorączka przy podziale sprzętu udzieliła się każdemu, ale szczęśliwie udało się ustalić w miarę sprawiedliwą kolejkę. Szybkie ‘uzbrojenie’ szybowca i byle na start. Spodziewane wysokie loty przeniosły się u wielu na dodatkowe wyposażenie: tlen, loggery oraz ciepłe skarpety. Wiele osób przyjechało ze swoim sprzętem więc łącznie z ‘lokalnym’ latadłami w powietrze poszło ponad dwadzieścia szybowców. Na szczęście, dwie nieustannie pracujące holówki oraz pomocne ręce przy przestawianiu szybowców umożliwiły sprawne rozładowanie tego tłoku. Już pierwsi startujący potwierdzali nieśmiało dobre warunki. Szybki hol nad Żar i nawiązanie kontaktu z falą na 500-600m, po czym spokojne, laminarne wznoszenie do dwóch tysięcy i wyżej. Obszary noszeń były rozległe, ale nie każdemu udało się w pełni je wykorzystać i wejść na bardzo duże wysokości, chociaż kilka osób meldowało cztery tysiące. Najważniejsze jednak że udało się nam powisieć w powietrzu przez ładnych kilka godzin oraz zebrać wiedzę i kolejne doświadczenia związane z lataniem w górach na fali. Latanie w górach o tej porze roku, przy takich warunkach pogodowych dostarcza wielu pięknych widoków ale jest także wymagające chociażby w naszym przypadku ze względu na duuży tłok nad Żarem.
            Dziękujemy opiekunowi Szybowcowego Koła Naukowego, panu pułkownikowi Andrzejowi Jaworskiemu za duże wsparcie i pomoc przy organizacji naszego wyjazdu.

tekst: Maciej Grzywa i Jędrzej Kmak


Zawody w Częstochowie

                W terminie 1-10.07.2016r. w Częstochowie rozegrały się  zawody szybowcowe rangi  Mistrzostw Polski w klasie klub A, oraz Regionalne Zawody Szybowcowe w klasach klub A i B.
Dzięki pomocy  i zaangażowaniu Szybowcowego Koła Naukowego razem z Piotrkiem Ciołko mieliśmy okazję wziąć udział w zawodach organizowanych przez Aeroklub Częstochowski. W przypadku  Piotra, udział w zawodach nawet tak wysokiej rangi, to już codzienność, co doskonale widać po jego organizacji i stoickim spokoju, który nieustannie mu towarzyszył. Dla mnie, debiutującego na zawodach szybowcowych,  start w RZS to mnóstwo nowych bodźców, codziennie nowe obowiązki i kolejne wiadomości do przyswojenia. Sama decyzja o wzięciu udziału w imprezie była dla mnie ciężka. Długo wyczekiwany urlop miał dość luźne ramy czasowe i mógł nie pokrywać się w terminie z zawodami, licencja sportowa nie była jeszcze gotowa, szybowiec czekał właściwe wymagane ubezpieczenie no i hak w samochodzie to podstawa, ale nawet to potrafiło wyjąć kilka dni z życiorysu. Szczęśliwie wszystko się udało. Aeroklub Radomski, który jest moim macierzystym klubem, udostępnił mi szybowiec typu Pirat C na zawody, licencja dzięki uprzejmości kolegów z klubu przyjechała z Warszawy w dniu  wyjazdu, a hak w samochodzie był dokręcany na ostatnie minuty przed planowanym podpięciem poczciwego Krakusa. Większość chaosu zapewne wynikała z późnej decyzji na udział w zawodach i dopinaniem wszystkiego na chwile przed wyjazdem, jednak wszystko co się wtedy wydarzyło tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że podjąłem właściwą decyzję.
Droga do celu nie miała dla nas przygód dlatego bez opóźnień dotarliśmy na miejsce i po procesie rejestracji  i głównej odprawie, przystąpiliśmy do montowania naszego zakwaterowania. Wiadomo namioty najlepiej składać za dnia, póki jeszcze jasno:) Na jutro meteo zapowiada niezłą pogodę,  a szybowce czekają cierpliwie do rana.
            Pierwsza konkurencja to obszarówka SMP A lecą na 3 godziny, a RZS klub A i B odpowiednio na 2,5 i 2 godziny. Ogrom zawodów widać dopiero po tym jak zobaczy się wszystkie szybowce na gridzie. Pogoda pozwoliła na szczęśliwe rozegranie konkurencji , a zapowiadane burze dawały znać o sobie daleko na horyzoncie. Piotr przez jeden błąd zaprzepaścił szansę na prowadzenie pierwszego dnia  dając tym samym szansę na  pierwsze miejsce swojemu kompanowi z tego dnia. Kluby B po krótkiej trasie wróciły w komplecie na lotnisko. Mój debiut, pierwsza konkurencja  i  7 miejsce.

            Drugi dzień zawodów rozpoczął się delikatnym deszczem, jednak meteo twardo dawało szansę na latanie zaraz po przejściu frontu. Starty przekładano wielokrotnie, w górę poszła sonda, która po szybkim powrocie nie meldowała najlepiej.  Jednak w końcu się udało, holówki ruszyły, winda odpaliła i w powietrzu zaraz zagęściło się od szybowców. Po moim wyczepieniu, przez radio zameldowali, że start ziemny dla klubów B został przerwany, a konkurencja odwołana. W powietrzu zatem zostały klasa A SMP i RZS oraz kilka  szybowców  RZS klub B, które były pierwsze w kolejce. Poświęciłem ten lot na zapoznanie się z rejonem i dogranie elektroniki w powietrzu. Natomiast Piotr poświęcił ten czas na wykonanie dobrego lotu i zajął 5 miejsce osiągając tego dnia prędkość 94.27km/h i tracąc do lidera dnia jedynie 1km/h.
            Trzeci dzień , poniedziałek. Zapowiadają warun i szykują trasy 400, 300 i 250km. Pierwsze odcinki trasy to była formalność, poza pierwszym kominem, niemalże nie trzeba było krążyć. Dla mnie lot zakończył się tuż po drugim punkcie zwrotnym. Z powodu złych decyzji znalazłem się zbyt nisko bez szans na powrót w bardziej termiczny rejon tego dnia. Tego dnia tylko 5 pilotów klasy klub B obleciało całą trasę, dwóch zawróciło do lotniska.
Piotrek po 422km trasy doleciał na 4 pozycji z prędkością 91km/h i tracąc do zwycięskiego lotu jedynie 3 km/h.
Dzień czwarty, konkurencja obszarowa, meteorolog zapowiada załamanie pogody około godziny 16. Szybkie starty ziemne na niebie Cu, które później zlewały się.  Od południowego wschodu niebo pokryło się chmurami piętra średniego, a gęsta powłoka, która przesuwała się coraz bliżej lotniska, nie dała mi szansy na dolot do lotniska. Lądowanie w terenie przygodnym 19 km od lotniska. Niestety kilka szybowców z którymi  mijaliśmy się po trasie podzieliło mój los. Tego dnia sporo pól, jeden szybowiec uszkodzony, jednak pilotowi Jantara nic się nie stało, a szybowiec do remontu. Na szczęście Piotrek nie zawiódł i po przelocie 210 km powrócił na lotnisko.
            Środa deszczowa. Po całej nocy obfitej w opad nad ranem przyszła delikatna poprawa pogody jednak silny wiatr nie pozwalał na starty. Konkurencje dnia dzisiejszego odwołano i ogłoszono oficjalny czas na odpoczynek:)
            7.07 Czwartek, jak się później okazało tego dnia udało się rozegrać ostatnią konkurencję tych zawodów.  Silny wiatr powodował dwukrotną zmianę konkurencji . w końcu wersja "C" okazała się ostateczną i dla SMP przygotowano 207 km a dla klub B 115km. Tego dnia wszyscy szczęśliwie dolecieli na lotnisko. W SMP tego dnia na podium stanęło dwóch Juniorów Wojciech Wojtaczka oraz Jakub Puławski. Piotr Ciołko Zajął 8 miejsce.       
    Podczas zawodów udało się rozegrać pięć konkurencji dla Szybowcowych Mistrzostw Polski i cztery konkurencje w Klasie Klub A i B Regionalnych Zawodów Szybowcowych. W Szybowcowych Mistrzostwach Polski na pierwszym miejscu stanął Jakub Barszcz z Aeroklubu „Orląt” w Dęblinie. Na drugim miejscu podium uplasował się Łukasz Grabowski z Aeroklubu Włocławskiego, a trzecie miejsce zajął Łukasz Kornacki z Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej. Piotrek Ciołko zajął w zawodach 14 miejsce na 50 startujących zawodników. Wielkie gratulacje! W  Regionalnych Zawodach Szybowcowych w klasie klub B zwyciężył Marian Mitka z Aeroklubu Śląskiego. Na pozostałych miejscach uplasowali się piloci Aeroklubu Częstochowskiego: odpowiednio Andrzej Domagała i Daniel Kwasek.  Ja w Swoich pierwszych zawodach zająłem 10 miejsce.
            Podsumowując, decyzja na wzięcie udziału w zawodach była absolutnie słuszna, a ogrom wiedzy zdobytej podczas tych kilku dni jest nie do porównania z żadnymi prezentacjami. Możliwość obcowania z krajową czołówką to niewątpliwie okazja, która nieczęsto się powtarza, a lot na zawodach różni się w każdym aspekcie od lotu wykonywanego w ramach treningu w klubie.  Jedynie obecność tak wielu osób o różnych nawykach, o różnych taktykach pozwala na sprawdzenie własnych doświadczeń w ferworze walki i pod presją czasu.
Ja dołączam do klubu osób namawiających do latania na zawodach, a w imieniu swoim i Piotrka Serdecznie dziękuję Szybowcowemu Kołu Naukowemu za umożliwienie wzięcia udziału w zawodach szybowcowych w Częstochowie.

tekst Maciej Grzywa

Kolejne zmagania w słowackich Tatrach

Po tygodniu przerwy od zawodów w Nitrze, powróciłem na Słowację gdzie w Prievidzy czekał na mnie Jantar B1. Zawody FCC są największymi w Europie, a zawodnicy tam startujący należą do światowej czołówki. Miałem najmniejsze doświadczenie spośród ponad 130 uczestników, kwalifikując się z listy rezerwowej.
Typ pogody który się utrzymywał podczas mojej nieobecności na Słowacji miał kluczowe znaczenie dla konkurencji rozgrywanych w pierwszych dniach zawodów. Ilość deszczu jaka spadła w tym okresie w stu procentach wytłumiła jakąkolwiek termikę we wszystkich dolinach. Niestety o tym fakcie dowiedziałem się jadąc samochodem z szybowcem na przyczepie, podczas powrotu z pola. Po pierwszym starcie zrozumiałem obawy organizatorów co do mojego małego doświadczenia. Zasięg noszeń na początku dnia wynosił całe 700m, maksymalne noszenie jakie udało się uzyskać przez ponad pierwszą godzinę osiągnęło wartość 0,2m/s, a nad lotniskiem w powietrzu „wisiało” 130 szybowców. Gdy po takiej męczarni w końcu zasięg oraz wartość noszeń  osiągnęły przyzwoitą wartość zdecydowałem się na odejście. Ponieważ pierwszy bok wyłożony był w kierunku Nitry i znanych mi już rejonów, postanowiłem nie „podkręcając” się nad zboczem Rokosza od razu polecieć do pewnego komina nad kamieniołomem. Niestety ten lot zakończyłem bardzo szybko w uprawie pszenicy. Tym razem jednak nie było Słowackiej gościnności, a jedynie żądanie polisy ubezpieczeniowej. Po krótkiej chwili obok mnie wylądował jeszcze członek Rumuńskiej Kadry Narodowej oraz Czech niszcząc kolejne cm2 cennej uprawy.
                Przez kilka kolejnych dni lataliśmy codziennie praktycznie to samo zadanie, czyli dwu godzinną obszarówkę w rejonie Małej Fatry, a następnie Velkego Tribca. Były momenty lepsze i gorsze. Kilka lotów minęło zanim udało się zrozumieć specyfikę termiki górskiej, przełamać wewnętrzną blokadę przed lataniem bardzo nisko nad teren oraz właściwie oceniać zasięg dolotu do najbliższych pól. Do osiągnięcia dobrego wyniku brakowało równości w lataniu. W prawie każdym locie popełniałem błąd który kosztował kilka minut, a często wynikał z nieznajomości terenu. Niezwykle cenne były doświadczenia zdobyte podczas corocznych obozów żaglowo-falowych Koła Szybowcowego. Bez nich prawdopodobnie nie ukończyłbym praktycznie żadnej konkurencji.
        Szczególnym lotem na tych zawodach była trasa o długości 503km przebiegająca przez terytorium Polski, Czech i oczywiście Słowacji. Największym wyzwaniem był odcinek przebiegający w naszym kraju, ponieważ przez kilkadziesiąt kilometrów trzeba było lecieć nie mając dolotu do żadnego bezpiecznego pola. Oczywiście małe górskie polanki dawały szansę przy odrobinie szczęścia na lądowanie bez żadnych uszkodzeń jednak ryzyko było ogromne. Po tym wyczerpującym odcinku na wszystkich czekała nagroda. Kolejnym punktem zwrotnym na naszej trasie był najwyższy szczyt w Niżnych Tatrach – Dumbier. Aby go zdobyć należało odważnie „przykleić” się do nasłonecznionej, nawietrznej części zbocza a następnie na termiko-żaglu wznieść się nad ośnieżone szczyty. Po tych malowniczych widokach czekała nas niestety przykra wizja powrotu ponad 100km do domu pod praktycznie pełnym pokryciem chmur. Wiatr w okolicy lotniska dość znacząco zmienił swój kierunek. Kto pierwszy to dostrzegł i szybciej przeskoczył na zbocze Vtacznika zyskał cenne minuty i wygrał tę konkurencję. Ja niestety po nie nawiązaniu kontaktu z żaglem przy Velkim Tribcu postanowiłem skierować się nieco bardziej na zachód by w razie czego wylądować na lądowisku w Partizankich, na szczęście nie było takiej konieczności i udało się wykonać przelot >500km po raz pierwszy. Jak się później okazało była to ostatnia rozegrana konkurencja na tych zawodach.  Następnego tragicznego dnia otrzymaliśmy bardzo podobne zadania, których pierwszym punktem był szczyt Zdziar we wschodnich Tatrach. Przy wietrze północno-zachodnim oznaczało to, że musieliśmy pokonać całe pasmo Tatr po polskiej stronie – czyli w terenie praktycznie nienadającym się do lądowania. Podczas analizy trasy, doświadczeni piloci podpowiadali, że w pewnym rejonie jedynym miejsce nadającym się do próby lądowania była skocznia narciarska! Dodatkowo co niestety później się potwierdziło w rejonie na północ od Prievidzy prognozowane były opady, a podstawa chmur w tatrach 1400m nad poziom morza. Jednocześnie nad lotniskiem warunki wyglądały rewelacyjnie. Dolatując do ostatnich szczytów Małej Fatry i widząc przed sobą opady śniegu, podstawę chmur znacznie znacznie poniżej szczytów postanowiłem się poddać i wylądowałem na lotnisku w Martinie, skąd po chwili wystartowałem za Dynamic’iem i wróciłem w rejon Prievidzy. Latając na fali usłyszałem przez radio informację o prośbie natychmiastowego lądowania wszystkich szybowców. Gdy wysiadłem z szybowca otrzymałem tragiczną wiadomość o śmierci Marcina Mężyka. Zawody oczywiście zostały przerwane, na lotnisku zapanowała bardzo smutna atmosfera, w której następnego dnia opuściliśmy Słowackie góry.
tekst Piotr Ciołko


Mocne rozpoczęcie sezonu
Po wygraniu zawodów w Lisich Kątach oraz Mistrzostw Polski Juniorów, postanowiłem ten sezon rozpocząć jak najszybciej i bardzo intensywnie. Pierwszymi zawodami rozgrywanymi w tym roku była Pribina Cup. Pomimo wątpliwości czy na pewno poradzę sobie na nowym szybowcu, w nieznanym, trudnym terenie postanowiłem pojechać do Nitry. Moim jedynym dotychczasowym doświadczeniem w lataniu górskim były obozy żaglowo-falowe co roku organizowane przez Szybowcowe Koło Naukowe.Początek sezonu ma to do siebie, że wiele rzeczy nie jest jeszcze dopracowanych. Montaż zaczepów w szybowcu na ostatnią chwilę, problemy z ubezpieczeniem przyczepy opóźniły mój wyjazd i po przejechaniu 900km dotarłem na miejsce 5 godzin przed pierwszymi startami. Krótki sen, montaż szybowca i odprawa. Niestety zabrakło czasu na wgranie pliku ze strefami do „lusterka”. Linia startu przebiegała pod TMA Bratysławy, którego dolna granica była podana w stopach.



Szybko przed startem przeliczyłem wysokość na metry, odejmując elewację lotniska obliczyłem maksymalną wysokość odejścia. Niestety pomyliłem się o 17m i w tym dniu zaliczyłem foto-lądowanie jeszcze przed startem na trasę. Lot zakończyłem swoim pierwszym lądowaniem w sezonie na szybowcu Jantar w terenie przygodnym, jednak przez większość lotu prowadziłem peleton, który w słabej pogodzie bał się wyrywać do przodu.

Kolejna konkurencja to już trasa po zdecydowanie wyższych górkach. Niestety po starcie mój wariometr odmówił mi współpracy. Wskazówka zablokowała się na wartości ponad 5m/s noszenia i w żadnym momencie nie chciała opaść. Sporo ponad godzinę latałem nad lotniskiem starając się opanować centrowanie kominów jedynie na wskazania „lusterka”. Pierwszy bok przebiegł całkiem sprawnie, ale na jego końcu czekała pułapka. Punkt zwrotny miał wysokość 1200m nad poziom lotniska, a podstawy chmur w tym dniu sięgały jedynie 1400-1500m. Po zaliczeniu punktu spadłem znacznie poniżej szczytów i marzyłem tylko o znalezieniu ładnej dolinki. Lecąc cały czas bardzo nisko nad terenem zobaczyłem dwa szybowce stojące na zboczu góry i postanowiłem do nich dołączyć. Lądowanie było bardzo trudne, ale wszystko szczęśliwie się skończyło i już po chwili mogłem poznać prawdziwą słowacką gościnność. Oprócz mnie wylądował tam również Włoch Giacomo oraz kolega z Szybowcowej Kadry Juniorów Marcin Maludziński. Gospodarze przyjęli nas bardzo życzliwie goszcząc wszelkiego rodzaju alkoholami i jedzeniem, a Giacomo przygrywał na gitarze :)


Wraz z kolegami z Kadry staraliśmy się wykorzystywać każdą pogodę, latając nawet kiedy organizatorzy odwoływali zadania. Po jednym takim locie i bardzo dobrej współpracy, postanowiliśmy z Markiem Niewiadomym polecieć następną konkurencję w parze. Wyszło nam to całkiem nieźle, a do zwycięstwa w tym dniu zabrakło jednego mocnego komina w końcówce. Szczególnie dobrze wykonaliśmy dolot, który rozpoczęliśmy na 28km z wysokości 900m pod wiatr. Niestety po drodze nic nas nie podtrzymało i od 3km przed lotniskiem lecieliśmy metr nad ziemią, oczywiście w ciasnym szyku :) hamulców aerodynamicznych w tym locie nie otworzyłem, a podwozie wypuściłem dopiero po minięciu granicy lotniska. Ostatecznie w tym dniu zająłem trzecie miejsce, a Marek był piąty.


Nasze loty w każdej pogodzie przypłaciliśmy nieobecnością na imprezie zakończeniowej. Przedostatniego dnia zawodów postanowiliśmy polecieć pomimo odwołanego zadania trasę około 300km, wykorzystując jedynie żagiel. Niestety w okolicy Vtacznika popełniłem błąd przeskakując przez zawietrzną część góry i swój lot musiałem zakończyć bardzo szybko lądowaniem (już trzecim w tym sezonie) w terenie przygodnym.

Ostatniego dnia miał miejsce wypadek. Jeszcze podczas startów ziemnych zderzyły się ze sobą dwa szybowce krążąc w kominie. Pilot jednego z nich wyskoczył ratując się na spadochronie, natomiast drugi wylądował awaryjnie na lotnisku z „dziurą” w skrzydle. Na szczęście nikt poważnie nie ucierpiał, a konkurencja w tym dniu została odwołana w powietrzu. Po wylądowaniu spakowałem szybowiec do przyczepy i przed odjazdem z Nitry postanowiłem zadzwonić do Józefa Horniaka z pytaniem, czy nie zwolniło się miejsce na FCC Prievidza. Odpowiedź była krótka - przyjeżdżaj. Zatem przewiozłem szybowiec na lotnisko w Prievidzy, a dalej pojechałem na tygodniową przerwę do Polski. Chciałbym serdecznie podziękować Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych za dofinansowanie, dzięki któremu byłem w stanie przygotować się do zawodów.


tekst Piotr Ciołko




Obóz falowo-żaglowy na Bezmiechowej

Jak co roku sekcja szybowcowa Aeroklubu Gliwickiego,  zorganizowała obóz żaglowo-falowy w Bezmiechowej w którym udział umożliwiło mi wsparcie Szybowcowego Koła Naukowego, za co serdecznie z tego miejsca dziękuję. Moim założeniem na ten wyjazd było uzyskanie uprawnień do startu grawitacyjnego i lotów żaglowych, czego nie udało mi się dokonać w zeszłym sezonie ze względu na pogodę.  Po spakowaniu niezbędnych rzeczy spojrzałem na meteorogram który nie był zbyt zachęcający do wychodzenia z domu (a co dopiero do wyjazdu w środek Bieszczad) ale zgodnie z innymi członkami wyjazdu stwierdziliśmy, że szybownictwo to sport dla optymistów i nie bacząc na strugi deszczu ruszyliśmy ku przygodzie. Po czterogodzinnej walce z przeciwnościami losu, najpierw zgotowanymi nam przez pogodę, a potem przez grawitację która niechętnie chciała dopuścić mój załadowany po brzegi samochód do wjazdu po stromej i pokrytej mokrymi liśćmi drodze, udało się w końcu stanąć na szczycie szybowiska. Od razu stwierdziliśmy wszyscy, że „jest dobrze – wieje” lecz niektórzy, obdarzeni mniejszą dawką pozytywnego nastawienia, zaczęli puszczać plotki – że rzekomo „ze złej strony”.  Po tym krótki dysonansie udaliśmy się do budynku Akademickiego Ośrodka Szybowcowego aby się zameldować i przejąć dostęp do Domku Pilota. Następnie, po rozładunku naszych mniejszych i większych bagaży (to nieprawda, że mój był największy), zasiedliśmy wszyscy w Sali Kominkowej gdzie przy akompaniamencie muzyki z płyt winylowych i trzasków drewna w kominku, wymienialiśmy burzliwe lotnicze historie z załogą Bezmiechowej.
Następnego dnia, po pobudce standardowo o 07:53 ruszyliśmy na odprawę, zaplanowaną dnia wcześniejszego, na siedem minut później. Staraliśmy się wypierać ze świadomości wczorajsze zapewnienia zarządzających szybowiskiem i z uśmiechem na twarzach pojawiliśmy się w Sali Wyszkolenia. Każdy utrzymywał dobrą minę do złej gry do momentu usłyszenia słów-wyroku „szybowisko mokre”  z którego wynikało niestety to, że po wylądowaniu na dolnej części szybowiska samochód terenowy nie da rady wciągnąć z powrotem na szczyt szybowca. Jednak po szybkiej ripoście jednego z burzliwych szybowników w postaci stwierdzenia o fakcie posiadania przez ośrodek stacjonarnej ściągarki na chwilę zapaliło się w nas światełko nadziei – które zostało zgaszone wyrokiem szefa wyszkolenia oznajmiającego nam, że niestety mimo wszelkich starań dolny pokład jest na tyle grząski, że nie pozwala na bezpieczne lądowanie. Mimo tego znaleźliśmy sobie lotnicze zajęcie – postanowiliśmy uzupełnić dokumentację, a później oddaliśmy się dyskusji na tematy techniczne. Bogatsi w wiedzę udaliśmy się do Leska w celu zakupu siekiery, która uległa złamaniu w walce gliwickich szybowników w drewnem do kominka. Po zdobyciu niezbędnego zaopatrzenia i wizycie w Słodkim Domku (nie polecam ludziom mającym problem z dokonywaniem wyborów) udaliśmy się z powrotem do domku pilota. Następnie, po kolejnej wizycie w Lesku, spowodowanej złamaniem kolejnej siekiery, oddałem się rozwojowi fizycznemu i duchowemu rąbiąc drewno i otoczeniu pięknych Bieszczad.
Kolejne dni przebiegały w atmosferze ponurego oczekiwania, wiatr wiał, nawet obrócił się w pożądanym kierunku, czyli południowym – z niedosytem spoglądaliśmy na modelarzy latającymi swoimi szybowcami na żaglu górskim. Warunki żaglowe były bardzo dobre, było to widać po tym jak szybko wznoszą się modele i po uśmiechach na twarzach ich właścicieli, aczkolwiek stan lądowiska i kolejne fale deszczu nie pozwalały na loty pełnowymiarowymi konstrukcjami. Widząc latające modele, jeden z naszych kolegów w akcie desperacji opracował plan, że weźmie Pirata z hangaru, wystartuje grawitacyjnie, złapie kontakt z żaglem i powtórzy rekord Wandy Molibdowskiej utrzymując się na żaglu ponad 24h i oczekując na moment kiedy lądowisko będzie się nadawało do bezpiecznego lądowania. Niestety, ku zaskoczeniu wszystkich, wyszkolenie nie zgodziło się na tę próbę i zmuszeni byliśmy na znalezienie sobie innej rozrywki – tak więc czas spędzaliśmy na nadrabianiu zaległości w lekturach i zwiedzaniu okolic – odwiedziliśmy wystawę Zdzisława Beksińskiego w Sanoku, którą bardzo polecam wszystkim, nawet tym dla których jedynym prawdziwym uosobieniem piękna i sztuki są szybowce.

W środowy wieczór ujrzeliśmy jednak światełko w tunelu – noc miała być sucha i wietrzna – a to oznacza, że jest szansa na latanie. Wszyscy położyli się zatem o „przyzwoitej” godzinie, aby zapewnić sobie regulaminowe 8h snu. Rano, przechodząc z domku pilota trochę rozczarował nas widok modelarzy walczących niczym lwy z modelami próbując utrzymać je na żaglu. Mimo tego, po otrzymaniu zielonego światła od ekipy wyszkolenia otworzyliśmy hangar i wyciągnęliśmy Bociana i Puchacza następnie je uzbrajając. Zostałem szczęśliwcem który miał okazje polecieć pierwszy. Plan był taki aby spróbować złapać kontakt z żaglem i „powisieć” na nim symboliczne 15 minut.  Kiedy znalazłem się w szybowcu, po uprzednim przeszkoleniu, wiatr znacznie przybrał na sile. Po zgłoszeniu gotowości i sygnale kierownika startu szybowiec ruszył w dół zbocza, aby po kilkudziesięciu metrach wznieść się powietrze. Po nawiązaniu kontaktu z żaglem wykonaliśmy kilka ósemek nad zboczem, a ekipa stojąca na ziemi widząc to ochoczo wystawiła drugi szybowiec i ruszyła w nasze ślady. Niestety, ze względu na specyfikę szybowca i marne warunki żaglowe załodze Puchacza nie udało się nawiązać kontaktu z żaglem i byli zmuszeni lądować, tym samym zajmując ściągarkę, co wiązało się z tym, że nasz lot mógł się przedłużyć. Po kilku takich próbach warunki osłabły na tyle, że i my również udaliśmy się do lądowania.

Po udanym lądowaniu pod stok czekał mnie jeszcze trening cardio w postaci wejścia na szczyt zbocza z szybowcem. Znając technikę trzymania szybowca udało mi się wejść z pomocą ściągarki, gdzie na szczycie koledzy czekali na mnie z uśmiechem i szelkami do ściągania liny ze ściągarki na dół. W euforii i w poczuciu misji dzielnie ubrałem na siebie szelki i ruszyłem w dół do stojącego na dolnym polu wzlotów Puchacza. Niestety, po wykonaniu kilku kursów deszcz wymusił na nas zakończenie zadania. Z lekkim niedosytem, aczkolwiek zadowoleni bo wszyscy chociaż na chwilę oderwali się od ziemi, schowaliśmy szybowce do hangaru i udaliśmy się na omówienie lotów do sekcji wyszkolenia. Po tym dniu, Ci którzy mieli uprawnienia do lotów żaglowych - wznowili je, a mi udało się rozpocząć ćwiczenie startu grawitacyjnego i lotu na żaglu z wynikiem 1 godziny i 20 minut.
Następne dwa dni obfitowały w niskie podstawy chmur i brak wiatru, co wykorzystaliśmy na wycieczki piesze po górach i w sobotnie popołudnie zdecydowaliśmy się na powrót do domu. Cóż, ten wyjazd utwierdził nas w przekonaniu o tym, że szybownictwo to sport zdecydowanie dla optymistów i w tym, że nie ma złej pogody – podstawą jest dobre dopasowanie zadania. :)


tekst: Radosław Żaczek


Nadeszła jesień, na Żarze wieje! A przynajmniej tak miało być :)

 

 Długo oczekiwany obóz falowo-żaglowy zorganizowany przez Szybowcowe Koło Naukowe Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych zaplanowany był na 7 dni. Nasza 8 osobowa załoga po przeanalizowaniu pogody do Międzybrodzia Żywieckiego dotarła 2 listopada. Wieczór powitań i nadrabiania zaległości w lotniczych nowinkach nie miał końca, ale po upływie kilku miłych chwil każdy zajął odpowiednie miejsce w pokojach, tak by od następnego dnia, pełen radości i energii, skoro świt mógł ruszyć z kopyta.
Dzień drugi rozpoczął się formalnościami, wiadomo najpierw obowiązki, później przyjemności. Proste czynności zwykle są bardzo czasochłonne, szczególnie gdy mowa o powszechnych już w lotnictwie ankietach i dokumentach. Oczywiście wszystko w imię bezpieczeństwa, dlatego każdy posłusznie wypełnił formularze osobowe z niezbędnymi informacjami do rozpoczęcia lotów po górskim niebie. Dla niektórych Żar był nowością, wcześniej mieli do czynienia z lotami żaglowymi na innych górskich szybowiskach, dlatego z niecierpliwością czekali na pierwsze starty, w przypadku reszty osób Żar przywoływał już własne lotnicze wspomnienia i nie tylko lotnicze :) Po spełnieniu wymagań nastąpiło przydzielenie sprzętu. Na nasze szczęście w szkole zagościł Duszyński Andrzej - instruktor, dzięki któremu szybko mogliśmy rozpocząć LS-y w określonej chronologii, tak by ci bardziej doświadczeni od razu  mogli się napawać własnym pilotażem nad pięknym krajobrazem jesienno-górskim. Pozostali niezwłocznie zajęli się wyhangarowaniem sprzętu tak by był gotów na pierwsze solowe starty. Szczęśliwie w dni lotne każdy z członków koła miał do dyspozycji szybowiec GSS na wyłączność, dlatego w niektórych momentach nad Magurką mogliśmy znaleźć wszystkich członków obozu. Pogoda nie rozpieszczała, a nasze wzloty opierały się głównie na żaglu pobudzonym przez ciepłe bąble powietrza odrywającego się z wygrzanych zboczy, mimo to dzięki zaciętości uczestników i doskonałej znajomości "podwórka" przez naszego instruktora, wszyscy mieli okazje polatać i to nie krótko. Niektórym nawet udało się wejść na falę.
Uprawnienie na samodzielne loty żaglowe zdobył Maciek. Gosi i Jędrkowi udało się ukończyć żagiel instruktorski, a pozostała - bardziej doświadczona część naszej grupy wykorzystywała każdy moment lepszej pogody, żeby choć na chwilkę się przewietrzyć. Zosia, Łukasz, Piotrek i Damian jako starsi stażem piloci, codziennie na zmianę sondowali pogodę dla wszystkich chętnych, a mniej optymistycznie nastawionych. Nie zawsze wczesne wzloty kończyły się nabijaniem chwały i nalotu, niektóre próby bardzo szybko zmuszały młodych, gniewnych szybowników do powrotu z Magurki nad Żar i szybko do lądowania. Nie należy też zapominać o Norbercie, który zamiast siedzieć w szybowcu, poświęcił się dla koła i zapewniał nam szybkie i wysokie hole na nad nagrzewające się zbocza gór Międzybrodzia Żywieckiego. Chcielibyśmy również podziękować Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie za dofinansowanie, dzięki któremu mogliśmy uczestniczyć w obozie. Mamy nadzieję, że zdobyte doświadczenie zaowocuje kolejnymi sukcesami w sporcie szybowcowym w nadchodzącym sezonie.
Zapraszamy do obejrzenia galerii z obozu!

tekst: Maciej Grzywa, Jędrek Kmak, Małgorzata Krzyżanek

 

 Piotrek Ciołko Mistrzem Polski Juniorów!


W dniach 14-23.08 na lotnisku w Lesznie rozgrywane były Szybowcowe Mistrzostwa Polski Juniorów w klasie Klub B i Standard oraz Leszno Cup w klasie 15 i 18 metrowej. Szybowcowe Koło Naukowe WSOSP było reprezentowane przez Piotra Ciołko, Gosię Krzyżanek i Sebastiana Włodka w klasie Klub B. Dla mnie i dla Gosi były to pierwsze zawody szybowcowe.
Pierwszego dnia pogoda nie była najlepsza, starty zaczęły się dopiero koło godziny 14:30. W tym dniu pierwszą konkurencje miała klasa Klub B i Leszno Cup, a klasa Standard nie latała. Dla klasy Klub B została rozłożona prędkościówka 114 km. Po otwarciu startu większość zawodników zdecydowała się na odejście na trasę. Ja niestety na trasie znalazłem się dopiero o godzinie 16. Zbyt zachowawcze latanie nie pozwoliło mi na oblot trasy i zakończyło się lądowaniem w polu. Ostatecznie konkurencje obleciały zaledwie 4 osoby, 10 osób wylądowało w polu, a 2 zawróciły na lotnisko.  Najlepsza trójka miała  prędkość 77-78 km/h. Ja skończyłem na 10 miejscu, Gosia na 13, a Piotr na 2. Przez następne dni nie było warunków i konkurencje SMPJ nie były rozgrywane. Szóstego dnia podczas odprawy dowiedzieliśmy się, że pogoda się poprawiła i będzie można  rozegrać konkurencje dla obu klas SMPJ. Dla klasy Klub B została wyłożona konkurencja obszarowa od 144 do 267 kilometrów z minimalnym czasem 2 godzin i 30 minut. Pierwszą konkurencje Szybowcowych Mistrzostw Polski Juniorów poleciała również klasa Standard. Dla nich również została wyłożona obszarówka, od 205 do 349 kilometrów z minimalnym czasem 2 godzin i 45 minut. Termika bezchmurna, silny wiatr i długość konkurencji sprawiły, że wszyscy popełnili jakieś błędy. Część osób wybrała się za Odrę, gdzie nie było noszeń, musieli później wracać pod wiatr przez co stracili cenny czas. Ja popełniłem parę błędów nad Lesznem w końcowej drodze do 2 strefy. Konkurencja była dość wyrównana. Jedenaście osób obleciało konkurencje. Wiele osób ukończyło konkurencje, ale nie zdołało dolecieć do lotniska. Piotrek Ciołko wygrał z prędkością 69 km/h. Reszta miała prędkości od 48 do 63 km/h. Gosia skończyła na 7 miejscu, a Ja na 14.
Następnego dnia na odprawie dowiedzieliśmy się, że pogoda będzie lepsza niż poprzedniego dnia. Najlepsze warunki prognozowane były nad Zieloną Górą. Dla klasy Klub B została wyłożona prędkościówka na 168 km. Tego dnia, od godziny 15 na trasę miał zacząć nachodzić Cirrus. Biorąc pod uwagę moje dość słabe prędkości, postanowiłem wylecieć na trasę od razu po otworzeniu startu. Pierwszy punkt zaliczyłem szybko i bez problemu. Do drugiego punktu leciałem równie szybko. Jednak nad Zieloną Górą nie było tak dobrze, jak zostało to pokazane na odprawie. Poleciałem ten odcinek zbyt szybko na przeskokach i spadłem nad Zieloną Górą na 500 metrów i przez następną godzinę walczyłem, żeby nie wylądować w polu. Nie byłem jedynym zawodnikiem, który miał tam problemy. Jak się później okazało, należało nad Zieloną Górą trzymać się wysoko lub polecieć południową stroną. Gosia wylądowała w polu, a Piotr wygrał z prędkością 70 km/h. Ja skończyłem na 12 miejscu.
Następnego dnia obudził nas sms z informacją o wczesnym gridzie i odprawą. Większość osób wiedziało, że szykuje się konkurencja za 1000 pkt. Na odprawie dowiedzieliśmy się, że dla Klubu B będzie prawdopodobnie trójkąt 300 km. Na gridze dostaliśmy jednak nowe zadania. 323 km prędkościówka z 3 punktami zwrotnymi. Była to szansa dla niektórych na zrobienie diamentu. Czułem małe obawy przed tym zadaniem. Miałem atakować po raz pierwszy 300 kilometrów na Piracie. Jak się później okazało, moje obawy były niepotrzebne. Znów wyleciałem na trasę jako pierwszy. Tym razem jednak bałem się, że warunki skończą się zanim uda mi się oblecieć trasę. Odcinek do Zielonej Góry przebiegał jak zwykle bez problemu. Jednak ciekawsze rzeczy wyprawiały się nad Lesznem, gdzie najlepsi się szachowali. Udawali, że startują, a później wracali z powrotem na start i wielokrotnie przekraczali jego linię. Ostatecznie, wylecieli 48 minut później niż większość osób. Pierwszy punkt zaliczyłem jako czwarty z niewielką stratą. Cały lot przebiegał gładko, noszenia do 4 m/s pozwalały na szybkie latanie na przeskokach. Piotr skończył na 3 miejscu, ja na 10, a Gosia na 13. Jak się okazało, wszystkim udało się oblecieć 323 km. Osoby, które szachowały się na starcie, ukończyły na pierwszych 4 miejscach z prędkościami powyżej 90 km/h. Reszta miała nieco gorsze wyniki. Piotr ukończył z najlepszą prędkością jednak przez to, że lata na Cobrze i ma gorszy współczynnik, przegrał z osobami latającymi na Juniorach. Ostatnia konkurencja, która miała zadecydować o końcowych wynikach okazała się dla mnie pechowa. Tuż przed startem puścił klej i pęknięcie owiewki powiększyło się. Owiewka wymagała przewiercenia i sklejenia. Nie było szans na szybką naprawę.  Musiałem zrezygnować z lotu pomimo tego, że widziałem jak ładne szlaki budowały się nad Lesznem. Jak się okazało warunki nie były tak dobre jak dzień wcześniej. Dokładnie nie wiem co się działo ostatniego dnia mistrzostw, jednak o gorszych warunkach może świadczyć fakt, że 2 osoby wylądowały w polu. Z relacji jednej z nich wynikało, że niektóre chmury „nie chciały nosić”. Prędkość zwycięzcy wynosiła  92 km/h. Piotr zajął 4 miejsce i zdołał utrzymać 1 pozycje  i wygrać Szybowcowe Mistrzostwa Polski Juniorów. Gosia skończyła na 12 miejscu i utrzymała 14 pozycje. Ja spadłem z 13 pozycji na ostatnie, 16 miejsce. Był to bardzo dobry trening przed następnym sezonem, zawody sprawiają, że widać błędy, które się popełnia. Gratuluje Piotrowi Ciołko doskonałego wyniku, kolejnego zwycięstwa na zawodach i życzę powodzenia za rok, Gosi natomiast udanego debiutu na zawodach szybowcowych.

tekst: Sebastian Włodek

 

Obóz przelotowy Ostrów Glide 2015


W dniach 9-17.05.2015 nasza grupa trzech świeżo upieczonych członków Szybowcowego Koła Naukowego wzięła udział w przelotowym obozie szybowcowym Ostrów Glide 2015. Dla naszej trójki był to świetny sposób na wznowienie się i „wlatanie się” w kolejny sezon szybowcowy.
Lotnisko w Michałkowie dzięki swojemu dogodnemu położeniu i dobrej organizacji lotów jest chętnie odwiedzanym szybowcowym zakątkiem. W zeszłym roku odbyły się tu 17 Szybowcowe Mistrzostwa Europy bardzo szczęśliwe dla polskiej reprezentacji.
Lotnisko jest duże, bez przeszkód na podejściu, a w promieniu wielu kilometrów wokół znajdują się dogodne pola do bezpiecznego lądowania w przypadku pogorszenia się warunków na przelocie .
Każdy dzień rozpoczynał się od porannego rytuału wyciągania szybowców oraz próby rozgryzienia pogody .
Mimo wielu średnio optymistycznych prognoz z „mądrych” stron Maciek Całka starał się wycisnąć jak najwięcej z naszych Piratów, Juniorów i Jantarów wykładając ambitne zadania. Dla naszej trójki na pierwszy ogień poszły loty wznawiające i zapoznanie się z nowym dla nas terenem. Kadra zapewniła nam zestaw do kolorowania z mapami.
W pierwsze dni obozu, mimo słynnego lotniczego powiedzenia „cirrus na niebie, pogoda się z….espsuje” dało się „powisieć” dłuższy czas w powietrzu dzięki czemu zwiedzieliśmy pobliskie okolice i wypróbowaliśmy lokalne ogniska termiczne.
Kolejne dni zapowiadały lepsze pogody zachęcające do dłuższych przelotów. Największym sukcesem naszego wyjazdu był przelot Gosi, który był dla niej ostatnim warunkiem do uzyskania Srebrnej Odznaki Szybowcowej. JędreK również wykonał warunkowy lot, niestety swoje dzieło zwieńczył lądowaniem w polu.
Bogusz miał trochę mniej szczęścia jeśli chodzi o loty na jednosterze, z powodu zamieszania z dokumentacją. Mimo to aktywnie pomagał na starcie i wylatał sporo godzin.
Obóz pomimo pogody na 60% był dla nas bardzo ciekawym doświadczeniem, szczególnie przez swoją formę zbliżoną do zawodów szybowcowych. Każdy dzień zaczynał się briefingiem, a po zakończeniu lotów spotykaliśmy się na sali odpraw na pogadankę dotyczącą doświadczeń z bieżącego dnia oraz planów na następne. Dodatkowo mieliśmy okazję posłuchać rad starych wyjadaczy, a także wykonać z nimi loty na dwusterze. W czasie wolnym od lotów organizatorzy zapewniali nam między innymi ciekawe wykłady dotyczące psychologii sportu szybowcowego oraz meteorologii (z p. Zbigniewem Siwikiem) . Atmosfera panująca na lotnisku przypadła nam do gustu, a dzięki pomocy Migdała i wspólnemu grillowaniu z innymi uczestnikami poczuliśmy się jak w domciu. Niestety budżet którym dysponowaliśmy nie pozwolił nam w pełni rozwinąć skrzydeł pomimo starań zarządu Szybowcowego Koła Naukowego WSOSP . Jednak mimo tego czas, jaki spędziliśmy przez cały okres obozu będziemy wspominać wyjątkowo ciepło. Miła atmosfera, profesjonalnie przygotowanie kadry kierującej, ciekawe wykłady oraz wspaniali ludzie, zapadną nam na długo w pamięć. Czekamy na kolejne loty w Ostrowie !


tekst: Małgorzata Krzyżanek, Bogusz Kukla, Jędrzej Kmak 

Regionalne Zawody Szybowcowe w Częstochowie


W dniach 02-09.05 na lotnisku Aeroklubu Częstochowskiego w Rudnikach rozgrywane były Szybowcowe Mistrzostwa Polski w klasie 15 m oraz Regionalne Zawody Szybowcowe w klasach klub A i B. Początek maja gwarantował niskie uprawy, czyli bezpieczne lądowania w terenach przygodnych oraz dobre rozpoczęcie sezonu. Minusem natomiast był brak „wlatania się” zawodników i często wykonywanie pierwszych przelotów w sezonie. W związku z małym doświadczeniem i lataniem w „obcym” terenie nie liczyłem na dobry wynik sportowy lecz bardziej na porządny trening przed Szybowcowymi Mistrzostwami Polski Juniorów w tym roku. Długoterminowe prognozy pogody na ten okres nie były zbyt optymistyczne, na szczęście jak się później okazało nie sprawdziły się.
Pierwszy dzień zawodów kierownik sportowy postanowił potraktować jako rozgrzewkę i wyłożył stosunkowo krótkie trasy racing’owe dla wszystkich klas. W przypadku mojej klasy klub B było to jedyne 144,6 km. Krótka trasa przy bardzo dobrej pogodzie zaowocowała osiągnięciem dobrych prędkości jak na szybowce tej klasy tj. w moim przypadku 87,1 km/h, natomiast zwycięzca aż 91,5 km/h (na szybowcach typu Pirat). Wynik ten pozwolił mi ukończyć to zadanie na dobrym drugim miejscu.
W kolejnym dniu również dostaliśmy zadania typu racing. Tym razem było to już 234,1 km, taka długość trasy pozwoliła już popełnić każdemu z zawodników jakiś błąd na trasie i rezultatem tego były dosyć wyrównane wyniki. Pierwsze cztery miejsca w tej konkurencji zajęli Ci sami zawodnicy co dnia poprzedniego, natomiast w moim przypadku strata do zwycięzcy wyniosła 32 sekundy czyli 0,2 km/h średniej prędkości z całej trasy. W klasyfikacji generalnej również umocniłem się na drugiej pozycji. Niestety po tym dniu do Częstochowy dotarły fronty atmosferyczne, które uniemożliwiły nam rozgrywanie konkurencji przez kolejne 3 dni.
Po tej krótkiej przerwie wszyscy z ogromną niecierpliwością oczekiwali kolejnej konkurencji. Okazała się nią obszarówka z minimalnym czasem oblotu 2h oraz długością między 129 - 267,4 km. W tej konkurencji po raz pierwszy spróbowałem zagrania taktycznego i starałem się nie odejść na trasę przed liderem. Wynikiem tego rozpoczęliśmy zadanie poł godziny później niż cały peleton. Na porannej odprawie meteorolog zapowiedział 1/3 szans na wybudowanie się burz około godziny 16 oraz 1/3 szans na przykrycie nieba średnim zachmurzeniem. Jak się później okazało zabrakło nam tych 30 minut na spokojny powrót na lotnisko. Lider wylądował w polu, natomiast mi udało się zaczepić w bardzo słabym noszeniu na około 250 metrach wysokości. Spędziłem około 40 minut na walce w parterze zanim udało mi się ruszyć dalej w kierunku lotniska, nad którym czekała kolejna niespodzianka - chmura Cb z silnym opadem. Z pewnością był to jeden z ciekawszych lotów w mojej karierze oraz dający ogromną satysfakcję, pomimo zajęcia słabej 7 lokaty. Na szczęście udało się obronić drugie miejsce w klasyfikacji generalnej oraz wyprzedzić dotychczasowego lidera.
Na porannej odprawie kolejnego dnia meteorolog zapowiedział, że prawdopodobnie rozegramy ostatnią konkurencję na tych zawodach. Była nią również obszarówka tym razem z minimalnym czasem oblotu 3h. Cały lot przebiegał dosyć nisko, żaden z zawodników nie chciał tracić czasu na dokręcanie podstawy w słabym noszeniu. Po zaliczeniu pierwszej strefy popełniłem błąd, który niestety zakończył się lądowaniem w zaoranym polu. Był to niestety koniec szans na zakończenie zawodów na dobrym miejscu.Ostatniego dnia pogoda nie wyglądała obiecująco. Kierownik sportowy przyznał się na imprezie zakończeniowej, że sam nie wierzył w możliwość rozegrania konkurencji. Poprzedniego dnia nie wylądowałem na lotnisku, a szybowiec miałem już załadowany na przyczepie więc zawiozłem go w taki sposób na grid. Nadszedł w końcu moment rozpoczęcia startów ziemnych i okazało się, że warunki wcale nie są takie złe. Rozegraliśmy krótką obszarówkę, a uzyskana prędkość 80,2 km/h pozwoliła mi zająć trzecie miejsce.
Niestety lądowanie w terenie przygodnym podczas konkurencji za 1000 punktów sprawiło, że w klasyfikacji generalnej zawody ukończyłem na 8 miejscu. Najważniejsze jest jednak zdobyte doświadczenie. Jedynie zawody dają możliwość sprawdzenia słuszności swoich koncepcji na lot oraz bardzo mocno mobilizują wprowadzając zdrową rywalizację. Mam nadzieję, że przyniesie to widoczne efekty i zaowocuje znacznie lepszym wynikiem podczas Mistrzostw Polski Juniorów. Bardzo dziękuję Szybowcowemu Kole Naukowemu za umożliwienie mi udziału w Regionalnych Zawodach Szybowcowych w klasie klub B w Częstochowie.

tekst: Piotr Ciołko